Nadal szukają sprawcy (Dziennik Zachodni, ab 2007.01.31)
Rybniccy policjanci szukają kierowcy białego cinquecento, który mógł potrącić 85-letnią kobietę na ul. księdza Pojdy w Książenicach.
Ciało kobiety znaleziono w poniedziałek około godz. 5.12. Obrażenia wskazywały na to, że została prawdopodobnie potrącona.
- Ustaliliśmy, że w kobietę mógł uderzyć właśnie fiat cinquecento w kolorze białym. Auto może mieć uszkodzony przód - informuje nadkomisarz Aleksandra Nawara z rybnickiej Komendy Miejskiej Policji. - Jeśli ktoś zauważy taki samochód, proszony jest o kontakt z rybnicką policją. Numery kontaktowe to: 032 42 95 200 lub alarmowe 997 i 112.
- Oczywiście nie możemy w stu procentach stwierdzić, że kierowca cinquecento jest sprawcą wypadku, ale być może mógłby nam pomóc w ustaleniu okoliczności wypadku - wyjaśnia Aleksandra Nawara. - Wciąż apelujemy do świadków wypadku o udzielenie informacji zarówno na temat ofiary, jak i sprawcy, który zbiegł z miejsca zdarzenia. (...)
Kontenery z colą na drodze (Dziennik Zachodni, ab 2007.01.31, Z jadącego tira wysypały się kontenery z napojami)
Z jadącego przez rondo Lievin tira wysypały się kontenery z napojami. Leżące na rondzie skrzynki z coca-colą zablokowały przejazd z Rybnika w kierunku Raciborza. - Przyczyną wypadku było złamanie naczepy tira - informują w rybnickiej komendzie.
Gościli konsula (Dziennik Zachodni, km 2007.01.30)
Wczoraj w Rybniku gościł Michael Morgenstern, zastępca konsula generalnego Republiki Federalnej Niemiec. Najpierw spotkał się z władzami miasta, złożył też wizytę w Izbie Handlowo-Przemysłowej Rybnickiego Okręgu Przemysłowego. Wraz z przedstawicielami rybnickiego urzędu odwiedził też Elektrownię Rybnik.
- Niemcy wprowadzili zmiany w swoich służbach dyplomatycznych. Przedtem Rybnik podlegał konsulatowi niemieckiemu w Krakowie, teraz - konsulatowi we Wrocławiu. Michael Morgenstern zajmuje się sprawami handlowymi i gospodarczymi - wyjaśnia Grzegorz Wolnik, asystent prezydenta Rybnika.
Policjant potrącił pieszego i uciekł (Gazeta Wyborcza, piet 2007.01.28)
Szef sekcji wypadkowej rybnickiej policji potrącił pieszego, po czym uciekł z miejsca wypadku. Kiedy go zatrzymano, miał 0,85 promila alkoholu w wydychanym powietrzu.
Do tragicznego wypadku doszło w piątek późnym popołudniem w Przegędzy k. Rybnika. Przechodnie znaleźli leżącego na ul. Mikołowskiej 37-letniego mężczyznę. Był zakrwawiony i nieprzytomny, lekarze jego stan określili jako krytyczny. Świadkowie twierdzili, że został potrącony przez audi 80, które od razu odjechało z miejsca wypadku.
Policjanci z Rybnika w ciągu kilku godzin ustalili, że sprawcą wypadku jest... szef sekcji wypadkowej z ich komendy. To 42-letni sierżant z 16-letnim stażem. Odpowiadał za wszystkie dochodzenia związane z wypadkami drogowymi, w tym także za poszukiwanie kierowców, którzy uciekali z miejsca zdarzenia.
- Policjant został zatrzymany u rodziny, miał 0,85 promila alkoholu w wydychanym powietrzu - ujawnił w sobotę aspirant Jacek Pytel z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.
Prokuratura przedstawiła sierżantowi zarzuty jazdy po pijanemu oraz nieudzielenia pomocy ofierze wypadku. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 37-latek, którego potrącił policjant, przebiegał drogę w niedozwolonym miejscu i też był pijany.
Proces zabójców bez ciała ofiary (Gazeta Wyborcza, Marcin Pietraszewski 2007.01.26)
Ośmioletniego Mateusza rok temu szukała cała śląska policja, jasnowidz i prywatny detektyw. Nie odnaleziono ani chłopca, ani jego ciała. - On nie żyje - uznała wczoraj prokuratura i o zabójstwo dziecka oskarżyła dwóch pedofili.
Mateusz Domaradzki z Rybnika zaginął 6 lutego zeszłego roku. Na Śląsku był wtedy środek ferii zimowych. - Idę z chłopakami na sanki - powiedział chłopiec i wyszedł z mieszkania. Nigdy jednak nie dotarł na położoną kilkaset metrów od jego domu górkę.
Mateusza szukało kilkuset śląskich policjantów, strażaków, strażników miejskich i wolontariuszy. Pomagali im ratownicy z rzeszowskiego Stowarzyszenia Cywilnych Ratowników STORAT, którzy pracują z psami szkolonymi w odnajdywaniu dzieci. W akcję włączyły się wszystkie śląskie media, jasnowidz oraz znany prywatny detektyw. Bezskutecznie.
- Mamy dowody, wskazujące na to, że chłopczyk został wykorzystany seksualnie, a potem zamordowany - powiedział wczoraj prokurator Michał Szułczyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Mateusza mieli zamordować mieszkający w tej samej dzielnicy kuzyni: 22-letni Łukasz N. i 25-letni Tomasz Z. Upośledzeni umysłowo mężczyźni od dłuższego czasu molestowali seksualnie dzieci z okolicy. Mateusza obserwowali przez wiele tygodni. Zaczepili go 6 lutego, kiedy szedł na sanki, poczęstowali słodyczami i powiedzieli, że pokażą świetne miejsce do zabawy. Chłopiec znał mężczyzn z widzenia, więc im zaufał. Był zaskoczony, kiedy wciągnęli go w chaszcze. Płakał, gdy go gwałcili. Powiedział, że o wszystkim opowie mamie. Wystraszeni pedofile zamordowali chłopca, a ciało zakopali. Po zatrzymaniu nie potrafili jednak powiedzieć gdzie.
- Leśnicy nie wykluczają, że ciało dziecka mogły rozszarpać wygłodzone dzikie zwierzęta - mówi jeden z oficerów śląskiej policji.
Łukasz N. i Tomasz Z. zostali wczoraj oskarżeni o zabójstwo Mateusza oraz seksualne molestowanie innych dzieci. Ich proces będzie jedną z najtrudniejszych spraw w historii śląskiego wymiaru sprawiedliwości.
- Prokuratura nie ma głównego dowodu zbrodni, czyli ciała ofiary. Jeżeli ma jednak mocne poszlaki, mężczyźni mogą zostać skazani za zabójstwo. Takie przypadki się już zdarzały - tłumaczył profesor Zbigniew Hołda, prawnik Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Prokurator Szułczyński: - Naszym zdaniem wina oskarżonych nie budzi wątpliwości. Tym bardziej że po zatrzymaniu przyznali się do zabójstwa.
Rodzina Mateusza nie wierzy w jego śmierć. Na jej prośbę zdjęcie chłopca nadal znajduje się na stronie internetowej fundacji Itaka, która zajmuje się poszukiwaniem osób zaginionych.
Nadzieję na powrót chłopca ma także Elżbieta Migas, dyrektorka rybnickiej Szkoły Podstawowej nr 3, do której chodził ośmiolatek. - Zdarzało się, że ludzie odnajdywali się nawet po 10 latach. Może z Mateuszem będzie podobnie? - mówi dyrektorka. Chłopiec nie został skreślony z listy uczniów szkoły. Figuruje w niej jako zaginiony. (...)
Bilety PKM za oddanie krwi (Dziennik Zachodni 2007.01.26, Agnieszka Bugajska: Bilety za krew)
Od lutego honorowi krwiodawcy będą za darmo jeździć autobusami komunikacji miejskiej - zdecydowały władze Rybnika.
To dla nas wspaniała informacja! - cieszy się Ireneusz Szlufik, który w swoim życiu oddał już 40 litrów krwi!
Na razie decyzję w tej sprawie podjęli radni. Nowe zasady mają wejść w życie z końcem lutego - informuje Marian Solarek, prezes rybnickiego Stowarzyszenia Honorowych Dawców Krwi.
Z bezpłatnej komunikacji będą mogli korzystać ci, którzy uzyskali pierwszy stopień honorowego krwiodawstwa, a więc oddali co najmniej 18 litrów krwi w przypadku mężczyzn i 15 litrów jeżeli chodzi o płeć piękną. Rybnik nie jest pierwszym miastem, które pomyślało o krwiodawcach.
Takie ulgi wprowadził już od 1 grudnia także Międzygminny Związek Komunikacyjny w Jastrzębiu Zdroju. Krwiodawcy zapewniają, że nie domagają się żadnych przywilejów. Chcą tylko uhonorować tych, którzy ratują innym życie.
- Nikt nie oddaje krwi dla nagród, ale taki gest jest dowodem uznania, że to, co robimy, jest doceniane i ważne - mówi Stanisław Rehlis, który już trzeci rok regularnie odwiedza stację krwiodawstwa. - Sam korzystam z transportu miejskiego i nie ukrywam, że ta informacja mnie cieszy - dodaje pan Stanisław.
Czasy przywilejów dla krwiodawców, gdy otrzymywali dzień wolny w pracy, odżywki witaminowe i łatwiejszy dostęp do służby zdrowia, już dawno minęły. Dziś mogą jedynie liczyć na kilka tabliczek czekolady i słowo dziękuję.
Szkoda, że tak długo z tym zwlekano. Jest o nas głośno przy okazji wielkich tragedii. Krwi wciąż brakuje i z roku na rok jest nas coraz mniej. A krew to lek, którego niczym nie da się zastąpić - mówi Ireneusz Szlufik. (...)
Fachowe porady dla bezrobotnych (Dziennik Zachodni 2007.01.26, Karina Sieradzka: Każdy bezrobotny będzie mógł skorzystać z )
Już niedługo bezrobotni z Rybnika szukający możliwości wzięcia udziału w szkoleniach, projektach czy też potrzebujący jakiegokolwiek wsparcia ze strony doradców zawodowych, będą mogli korzystać z najnowszej propozycji Powiatowego Urzędu Pracy w Rybniku. W porozumieniu z okolicznymi urzędami pracy oraz z instytucjami zajmującymi się szkoleniami rybnicki pośredniak organizuje tzw. Platformę poradnictwa zawodowego. To pomysł zupełnie nowy, nigdzie w Polsce jeszcze nie realizowany.
Zauważyliśmy, że jest bardzo wiele szkoleń, projektów, które często się dublują. Instytucje, które są ich organizatorami, nie współpracują ze sobą, trzeba to zmienić. W ten sposób można o wiele skuteczniej pomagać osobom bezrobotnym - wyjaśnia Jacek Żyro, licencjonowany doradca zawodowy. Do tej pory każdy realizował wymyślone przez siebie projekty swoim własnym torem. Często one się powielały, w wielu sytuacjach był problem z naborem chętnych do konkretnego projektu. Wynikało to również z tego, że bezrobotni nie mieli dostatecznej informacji na ten temat. Nikt też takich informacji nie potrafił im udzielić, odpowiednio ich pokierować.
Teraz to się zmieni. Każda instytucja biorąca udział w naszym pomyśle będzie w stałym kontakcie z pozostałymi. Będzie też dysponowała pełną bazą danych o tym, komu i w jakim zakresie pomagają pozostałe instytucje. Więc jeżeli przyjdzie do nas np. absolwent szkoły średniej, a my nie będziemy mogli mu nic zaproponować, wystarczy, że sprawdzimy w naszej bazie danych, która instytucja organizuje akurat szkolenie czy projekt i tam skierujemy taką osobę - mówi Anna Michalczyk, zastępca dyrektora PUP w Rybniku. (...)
Rybnicki urząd pracy właśnie rozpoczął działania przy naborze do pracy w centrach handlowych Focus Park oraz Plaza. Przypomnijmy, Plaza planuje otwarcie na 16 marca, a Focus Park na 13 czerwca. Na przyszły rok szykują się kolejne miejsca pracy, tym razem w przemyśle. A to za sprawą wejścia na teren Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej pierwszego inwestora - Zakładów Przetwórczych Surowców Chemicznych i Mineralnych Piotrowice sp. z o.o. Firma zamierza zatrudnić prawie 50 osób. - Na razie za wcześnie na nasze działania, musimy poczekać aż firma rozpocznie działalność - mówi Teresa Bierza, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Rybniku.
Koniec opalania kabli na hałdzie (Dziennik Zachodni 2007.01.26, Karina Sieradzka: Koniec opalania)
Mieszkańcy dzielnicy Niewiadom wciąż nie mogą doczekać się decyzji miasta w sprawie szpecącej od lat ten teren hałdy. W ubiegłym roku pojawili się tam dodatkowo bezrobotni, którzy zaczęli wykopywać i opalać stare kable, żeby wydobyć z nich miedź. Mieszkańcy skarżyli się na okropny smród, który temu towarzyszy. (...)
Po naszej ubiegłorocznej interwencji ówczesny wiceprezydent Józef Cyran pojechał do Niewiadomia, ale nie zauważył nic niepokojącego. Nie potrafił nawet znaleźć miejsca, gdzie mogły być wykopywane i opalane kable. (...)
Funkcjonariusze rybnickiej straży miejskiej przeprowadzili kontrole rejonu ul. Sportowej, gdzie według przekazanej informacji, dochodzi do opalania kabli przez osoby bezdomne.
Podczas kontroli stwierdzono kilka punktów, gdzie mogło to mieć miejsce oraz znaleziono nieliczne pozostałości po kablach - mówi Krzysztof Jaroch, rzecznik prasowy prezydenta Rybnika.
Strażnicy miejscy przeprowadzili też rozmowy z okolicznymi mieszkańcami i pracownikami punktu skupu złomu. Jak mówi Krzysztof Jaroch, mieszkańcy potwierdzili informację, iż czasami ktoś opala kable na hałdzie, jednakże nikt nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czy robią to osoby bezdomne.
- Przeciwdziałając jednak dalszym ewentualnym zdarzeniom, rewirowi straży miejskiej zostali zobowiązani do podjęcia działań, zmierzających do wyeliminowania - w miarę możliwości - dalszych wykroczeń. Co więcej, okoliczni mieszkańcy wyrazili chęć współpracy ze strażnikami i będą powiadamiać straż miejską o każdej zauważonej nieprawidłowości - dodaje Krzysztof Jaroch.
Nielegalne pokoje zatrzymań... (Tygodnik Rybnicki, Rozmawiała Iza Salamon 2007.01.23)
Ochroniarze w sklepach nie maja prawa przetrzymywać klientów w zamkniętych pomieszczeniach. Ochroniarze nie mają prawa przeszukiwać torebek. Prywatne pokoje zatrzymań są niezgodne z prawem.
Zdzisław Kuczma prowadzący Biuro Porad Obywatelskich w Rybniku.
- Zgłasza się do pana wiele osób, które skarżą się na postępowanie ochroniarzy w hipermarketach. Czują się pokrzywdzone, urażone i potraktowane niesprawiedliwie. Czy ochrona sklepu ma nas prawo zatrzymywać, zamykać w pokoju, przeszukiwać? - Z ustawy o ochronie osób i mienia, artykuł 36, pkt 3, wynika m.in., że pracownik ochrony ma prawo do ujęcia osób stwarzających w sposób oczywisty bezpośrednie zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzkiego, a także dla chronionego mienia w celu niezwłocznego oddania tych osób policji. Natomiast w wielu przypadkach dzieje się tak, że ochrona sklepu sama podejmuje się wyjaśnienia sprawy. Zatrzymuje klientów w oddzielnych pokojach. Jest to bezprawne pozbawienie wolności. Nie mają też prawa przeszukiwać torebek.
- Z jakimi jeszcze sprawami najczęściej zgłaszają się do pana ludzie? - Bardzo często przychodzą w sytuacji odmowy wypłat z odszkodowań komunikacyjnych albo w przypadku zaniżenia kwot odszkodowań. Często proszą też o pomoc w odczytaniu pism urzędowych w przypadku, kiedy nie rozumieją ich treści. Zwracają się także w sprawach przewlekłego postępowania sądowego, a także w związku z naruszeniem nietykalności i wolności osobistej, jak to się dzieje nieraz w przypadku służb ochroniarskich sklepów, które mają na swoim terenie prywatne pokoje zatrzymań. Jest to niezgodne z prawem.
- Kiedy Biuro Porad Obywatelskich jest czynne? - Można przychodzić po poradę w poniedziałki i czwartki, w godzinach od 14.30 do 15.30. Biuro mieści się w siedzibie Izby Przemysłowo - Handlowej przy rynku.
Klienci się skarżą
Do naszej redakcji zadzwonił Czytelnik (imię i nazwisko do naszej wiadomości), który skarżył się na postępowanie służb ochroniarskich w hipermarkecie Carrefour. - Moja żona chciała sprawdzić jeden z kosmetyków. Odkręciła wieczko i odchyliła lekko folię aluminiową, żeby przekonać się, czy kosmetyk ten jej odpowiada. Sklepy powinny dysponować próbkami towarów, bo wiadomo, że nikt z klientów nie chce ryzykować kupując kota w worku - nieznany sobie produkt. Przy wejściu zostaliśmy zatrzymani i zaprowadzeni do osobnego pokoju, gdzie zostaliśmy postawieni przed wyborem: albo podpiszemy dokument zawierający zgodę na przetwarzanie naszych danych osobowych, który był jednocześnie przyznaniem się do winy albo do zapłacenia za kosmetyki, których nie chcieliśmy kupować. Wybraliśmy to drugie, ale czujemy się pokrzywdzeni.
Przykra historia spotkała także Czytelniczkę z Niedobczyc (imię i nazwisko również do wiadomości redakcji). 10 grudnia kupiłam w Carrefourze ładowarkę. Po dwóch tygodniach poszłam jeszcze raz do tego sklepu, a ładowarkę miałam w torebce. Przy wyjściu czujniku zaczęły piszczeć. Zostałam zatrzymana i zaprowadzona do pokoju. Polecono mi, żeby wszystko wyłożyć z torebki. Tłumaczyłam, że mam paragon na zakup ładowarki, ale ochroniarz odpowiedział mi na to, że on też ma telefon, ale nie nosi ze sobą ładowarki. Zadzwoniłam do domu. Mój chłopak pojechał odszukać paragon. Ja w tym czasie siedziałam w tym pokoju i nie mogłam wyjść. Sprawa się wyjaśniła, w ramach przeprosin dostałam bon towarowy wartości 10 zł. Czuję się jednak pokrzywdzona i nie zamierzam tak tej sprawy zostawić. Uważam, że zostały złamane moje prawa.
Co na to Krzysztof Mroczkowski, dyrektor hipermarketu Carrefour w Rybniku?Teoretycznie w takiej styuacji, o jakiej opowiada nasza klientka, każdy mógłby wziąć jeszcze raz ładowarkę, a nawet na jeden paragon wynieść ze sklepu kilka innych rzeczy. Bo przecież na artykułach nie ma daty zakupu. Oczywiście, mówię to teoretcznie. Jeśli zaś chodzi o odpakowywanie kosmetyków, próbowanie czy wąchanie, to jest to niedopuszczalne. W chwili, kiedy zostają zerwane plomby gwarancji, taki kosmetyk nadaje się już tylko do wyrzucenia, bo nie wiadomo, czy ktoś tam czegoś na przykład nie dosypał. Produkt nie nadaje się już do sprzedaży, a my ponosimy straty. Nie możemy do czegoś takiego dopuścić. Tak, mamy u nas pokój zatrzymań, do którego doprowadzamy bez użycia siły klientów, wobec których mamy jakieś podejrzenia. Nasi ochroniarze wiedzą, że mają działać maksymalnie delikatnie. Najczęściej prosimy klientów do wyjaśnienia w sytuacji, kiedy odzywa się czujnik. Nie zakładamy od razu kradzieży, ale staramy się na spokojnie wyjaśnić sprawę w ciszy i spokoju. Z pewnością lepiej jest to zrobić na osobności, niż na oczach innych klientów. Nieraz zdarza się, że czujnik piszczy w przypadku źle zdezaktywowanych towarów zakupionych w innych sklepach. Staramy się klientom pomóc dojść do tego, dla ich własnego dobra. Oczywiście, nie mamy prawa przeszukiwać. Prosimy jedynie o opróżnienie kieszeni czy torebek. Jeśli klient nie chce podać swoich danych, wówczas wzywamy policję. Czasem zdarzają się pomyłki. Mamy część swoich ochroniarzy, wynajmujemy także firmę ochroniarską.
Za siedmioma torami... (Dziennik Zachodni, Jacek Bombor 2007.01.24)
Hurtownia Mirosława Wantuły to jedyna posesja ulokowana za torami kolejowymi przy ul. Powstańców Śląskich w Rybniku. Szlabany są podniesione. Dróżnik zamyka je tylko wtedy, gdy przejeżdża pociąg. Ostatnio PKP ta sytuacja przestała odpowiadać i chce zamknąć szlaban raz na zawsze. - Chyba, że przedsiębiorca zacznie nam płacić - zapowiada Józef Żurawicki, dyrektor Zakładu Linii Kolejowych w Gliwicach.
To zwykły szantaż! Przecież jak zamkną mi ten szlaban, będę zmuszony zamknąć interes, a zatrudniam 40 ludzi. Czy PKP to nadal państwo w państwie? - dziwi się przedsiębiorca. Nikt mu kłód pod nogi nie rzucał, gdy szukał miejsca na inwestycje w 2001 roku. Dawne budynki magazynowe po upadłym Przedsiębiorstwie Handlu Spożywczego za torami idealnie nadawały się na potrzeby nowej hurtowni. - Wcześniej nie było tu nic, poza chwastami, które zarastały cały teren aż po dachy. Zainwestowałem grube pieniądze, by doprowadzić to wszystko do porządku - wyjaśnia Wantuła.
Jedyny mankament to faktycznie umiejscowienie - zaraz za torami kolejowymi. Jednak szlaban zawsze był podniesiony. - Tylko w ten sposób mogę prowadzić interes. Przecież hurtownia to ciągły ruch. Jedni dostawcy przyjeżdżają, inni odjeżdżają. Od rana do nocy - pokazuje na stojące przy rampach samochody ciężarowe.
Przyznaje, że od początku miał jakiejś problemy ze szlabanem. Dla świętego spokoju w 2005 roku zlecił wykonanie ekspertyzy biegłym z zakresu ochrony pożarowej.
- I wynika z niej jasno, że do budynków powyżej 1000 metrów kwadratowych straż pożarna w razie tragedii musi mieć stałą możliwość dojazdu. A u mnie powierzchnia jest cztery razy większa! Więc nie ma mowy o zamknięciu szlabanu - wyjaśnia Wantuła.
Potwierdza to st. kpt. Bogusław Łabędzki z Państwowej Straży Pożarnej w Rybniku: - Wysyłaliśmy swego czasu nawet pismo w tej sprawie do PKP. Otwarty szlaban gwarantuje dojazd do posesji w razie zagrożenia.
Tymczasem przedsiębiorca otrzymał pismo z Zakładu Linii Kolejowych w Gliwicach. Józef Żurawicki informuje w nim, że obsługa szlabanu zostanie przeniesiona w inne miejsce, a szlabany zamknięte. - Rogatki będą obsługiwane przez dyżurnego ruchu przy użyciu kamer telewizji przemysłowej. Obsługa przejazdu dla pana i pana klientów będzie się odbywać na żądanie i odpłatnie - wyjaśnił rzeczowo dyrektor.
Kilka dni później z PKP przyszła gotowa umowa do podpisania. Przedsiębiorca będzie mógł korzystać z przejazdu tylko wtedy, jeśli z góry co miesiąc będzie płacił 1914 zł plus VAT. - Nie zapłacę, bo to bezprawie. Przecież nie mogą tego zamknąć, bo to oznacza odcięcie nas od świata. A co będzie, jak ktoś dostanie zawału, albo dojdzie do pożaru? - zastanawia się Wantuła.
Józef Żurawicki zapowiada jednak, że do inwestycji i tak dojdzie, bo PKP szuka oszczędności. - Pod koniec lutego rozpocznie się inwestycja. Szlaban będzie otwierany tylko na żądanie, na przykład gdy będą chciały przejechać samochody służb ratowniczych - wyjaśnia stanowczo. A kontrahenci Wantuły? - Jeśli przedsiębiorca nie zapłaci, szlaban nie będzie otwierany. To i tak minimalna stawka. Obecnie miesięcznie utrzymanie tego szlabanu kosztuje nas 16 tysięcy złotych miesięcznie - wyjaśnia Żurawicki.
Wantuła zapowiada, że nie zapłaci, bo nie stać go na płacenie tylko za to, że szlaban tam jest. - Jak trzeba będzie, pójdę z nimi do sądu. Będę się odwoływał do skutku - zapowiada.
Nieprzejednany jest też dyrektor Żurawicki. - Prawo jest po naszej stronie i inwestycję przeprowadzimy. Szlabany i torowisko jest nasze, mało tego, część drogi prowadzącej do tej hurtowni to także nasza własność - wyjaśnia.
Hipermarketów już wystarczy... (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.23)
Prawie 50 nowych miejsc pracy powstanie w Rybniku. Na terenie Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej powstanie pierwszy zakład przemysłowy. I wygląda na to, że nie ostatni, bo zainteresowanie strefą jest bardzo duże. - To wspaniała wiadomość nie tylko dla mieszkańców Rybnika, ale i regionu - mówi Marcin Klein z Rybnika.
Jako pierwsza na teren strefy weszła irlandzka firma zajmująca się ciężkim transportem. W planach miała też uruchomienie części produkcyjnej. - Miały tam być produkowane naczepy samochodowe. Ale nie wiadomo, czy ta produkcja zostanie uruchomiona. Transport już funkcjonuje - mówi Michał Śmigielski. Firma, mimo że kupiła około 4 hektarów terenu przy Podmiejskiej, ostatecznie nie zdecydowała się korzystać z przywilejów strefy. - Na razie jeszcze formalnie firma ta jest na terenie strefy, ale ten status zostanie z jej terenu zdjęty - mówi Piotr Sikora, specjalista ds. rozwoju inwestorów podstrefy jastrzębsko-żorskiej KSSE.
Ze wszystkich przywilejów zamierza natomiast korzystać drugi inwestor, Zakłady Przetwórcze Surowców Chemicznych i Mineralnych Piotrowice. To producent wyrobów chemii budowlanej, który ma już swoje zakłady w Sandomierzu, Tarnobrzegu i Zawichoście.
Firma zajmować się będzie produkcją gipsu syntetycznego z wykorzystaniem ubocznego produktu odsiarczania spalin z elektrowni Rybnik. Wyprodukowany gips syntetyczny firma zamierza wykorzystywać do produkcji własnych wyrobów budowlanych - wyjaśnia Krzysztof Jaroch, rzecznik prasowy prezydenta Rybnika.
Planowana wartość inwestycji to 15 mln złotych. Inwestycja realizowana ma być w przyszłym roku. Na razie trwają formalności związane z zakupem gruntu. Firma zainteresowana jest działką o powierzchni 3,57 ha, sąsiadującą z bocznicą kolejową, aby w przyszłości móc wykorzystać również ten środek transportu. Docelowo w nowym zakładzie zatrudnienie znajdzie 48 osób. Firma zamierza zatrudniać m.in. osoby zwalniane z elektrowni Rybnik.
Tereny strefy zlokalizowane są przy ulicy Podmiejskiej, w pobliżu Elektrowni Rybnik. - Plany zagospodarowania przestrzennego przewidują tu ponad 50 hektarów powierzchni jako teren przemysłowy, z czego około 24 hektarów znajdują się w specjalnej strefie ekonomicznej. Dla inwestorów, którzy zdecydują się kupić tu teren oznacza to wiele przywilejów. Najważniejszy jest ten, że koszt takiej inwestycji, związany z tworzeniem nowych miejsc pracy można odliczać od podatku przez dziesięć lat - wyjaśnia Michał Śmigielski, zastępca prezydenta Rybnika.
Same korzyści Rozpoczęcie inwestycji na terenie jastrzębsko-żorskiej podstrefy Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej przyniesie Rybnikowi wiele korzyści. Przede wszystkim będą to korzyści związane z ekologią - przetwarzanie materiału, który musiałby być składowany i przechowywany na terenie elektrowni Rybnik. Firma będzie zapewniała odbiór 40 tysięcy z 80 tys. ton materiału rocznie. - Poza tym, obecność pierwszego inwestora na terenie nowej podstrefy z pewnością ułatwia pozyskanie kolejnych. Oczywistą korzyścią dla miasta są również nowe miejsca pracy - mówi Krzysztof Jaroch.
Powrót śląskiego Miasteczka Twin Peaks (Gazeta Wyborcza, Marcin Mońka 2007.01.19)
Od kilkunastu dni w Rybniku powstają nowe odcinki pierwszego polskiego serialu niezależnego Natalia - Ostatnie słowo. W lutym dzięki portalowi internetowemu zagadkową historię śmierci śląskiej nastolatki pozna cała Polska.
Grupa młodych ludzi odnajduje w Rybniku zwłoki 16-letniej dziewczyny. Sprawę do wyjaśnienia otrzymują policjanci z miejscowego komisariatu. Prowadzone przez nich śledztwo odkrywa ciągle nowe wątki, ale nie przybliża ich do rozwiązania zagadki śmierci nastolatki...
Tak kończy się pierwszy sezon serialu Natalia - Ostatnie słowo. Mirosława Ropiaka, reżysera i szefa rybnickiego Klubu Filmu Niezależnego, do jego nakręcenia zainspirowało Miasteczko Twin Peaks Davida Lyncha. Oprócz kryminalnej historii, wprowadził do serialu także atmosferę tajemnicy, wszechobecnego niedopowiedzenia i gęstą, surrealistyczną atmosferę. W serialu, którego powstało w sumie 10 odcinków, nie brakowało jednak i wątków komediowych. Śląskie Miasteczko Twin Peaks (jak wówczas mówiono o filmie) było prezentowane w miejskiej telewizji kablowej i cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Serialem zainteresował się nawet ogólnopolski portal interia.pl, który od lutego będzie prezentował wszystkie odcinki.
Pierwsza seria Natalii... nie wyjaśniła jednak zagadki śmierci głównej bohaterki. Dlatego powrót pierwszego polskiego serialu niezależnego (tak określa się obecnie Natalię...) był nieunikniony. O serialu Ropiak przypomniał sobie w zeszłym roku. - Po ostatnich naszych realizacjach, czyli filmach śląskich, odczułem potrzebę powrotu do tamtych klimatów - mówi.
Nad nowymi odcinkami rybniccy filmowcy pracują od kilku tygodni. Wszystkie zdjęcia powstają w Rybniku: najczęściej za plan filmowy służą prywatne mieszkania oraz wnętrza Domu Kultury Chwałowice. Całością zawiaduje oczywiście Ropiak, który pisze scenariusz, jest autorem zdjęć a także montuje nagrany materiał. Na planie pozostawia jednak swoim aktorom dużą swobodę. Jeśli mają dobre pomysły, są od razu wprowadzone do filmu. Scenariusz Natalii... jest bowiem otwarty i nikt tak naprawdę nie wie, jak ta historia się skończy. - Mam nadzieję, że pomogą nam w tym również widzowie. Niewykluczone bowiem, że w sytuacji, gdy film pojawi się na ogólnopolskim portalu, to publiczność będzie nam sugerować kolejne rozwiązania - zdradza Ropiak.
W serialu występuje kilkadziesiąt osób. Wszyscy serialowi aktorzy to amatorzy, grający całkowicie za darmo. Grająca tytułową bohaterkę Martyna Tańska jest uczennicą. Jacek Klimek, czyli inspektor policji Arkadiusz Sanek, jest na co dzień inżynierem budowlanym, a Mirosław Woiński (inspektor Robert Schmitt) - kierownikiem basenu MOSiR-u. Do Ropiaka wciąż zgłaszają się osoby, które chcą zagrać w jego serialu. Zwykle nie odmawia. - Kiedyś myślałem, że robimy wielką sztukę, mamy kamerę i wiele czasu spędzamy na planie, kręceniu i dyskusjach o filmie. Przekonałem się jednak, że siła Natalii... tkwi jednak w spotkaniu ludzi, którzy chcą coś robić razem i w ten sposób wypełniają swój czas wolny - podsumowuje Ropiak.
Plaza wygrała wyścig (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.19)
Już wiadomo, która z dwóch wielkich firm będzie zwycięzcą w wyścigu o palmę pierwszeństwa w otwarciu centrum handlowego w Rybniku. Będzie to jednak Plaza, która na 16 marca zaplanowała oficjalne otwarcie.
Focus Park otworzy swoje podwoje trzy miesiące później, bo dopiero w czerwcu. Mieszkańcy Rybnika i regionu z niecierpliwością czekają na otwarcie obu centrów.
Nie do końca podoba mi się, że takie dwa molochy powstają w centrum miasta, wolałabym, żeby były gdzieś na obrzeżach. Ale cieszę się, że wreszcie będzie duży wybór sklepów, liczę też na sezonowe obniżki. Na pewno odwiedzę więc oba centra i to nie jeden raz - zapowiada Anna Czogała z Rybnika. Zwłaszcza duże emocje budzi Plaza, bo widać już, że obiekt jest na ukończeniu. Wraz z Piotrem Myszką, inspektorem nadzoru, zajrzeliśmy do środka. Wchodzimy wejściem od ul. Raciborskiej, to będzie niedługo wejście dla niezmotoryzowanych klientów Plazy.
Na parterze prawie gotowe są już boksy, w których powstaną sklepy i sklepiki. Zresztą część najemców już zaczęła się wprowadzać. - Większość powierzchni handlowej już została wynajęta. Zostało jej naprawdę niewiele, myślę więc, że do marca znajdą się chętni na całość - mówi Piotr Myszka.
Choć na razie jeszcze wszędzie trwają intensywne prace, kręcą się robotnicy, nietrudno sobie wyobrazić już teraz, jak za kilka miesięcy będzie wyglądać gotowe wnętrze Plazy. Na wprost są schody, które wiodą na wyższy poziom.
Na dole będzie też jeszcze samoobsługowy sklep spożywczy, dla którego przeznaczona jest największa powierzchnia na tym poziomie. Piętro wyżej widać już miejsca pod kolejne butiki i punkty usługowe. Tu jest też przejście na parking, a raczej na jeden z jego trzech pięter.
Wjazd na parking jest już gotowy - mówi Piotr Myszka. Na parking Plazy będzie się wjeżdżało od ul. Dworek ślimakiem, który wiedzie na kolejne poziomy. Wjazd jest szeroki, będzie się na nim odbywał normalny dwukierunkowy ruch samochodów. Trzy poziomy parkingu będą się znajdowały pod dachem, a ostatni, czwarty, na dachu budynku. W sumie będzie tu 470 miejsc parkingowych.
Kino prawie gotowe
- Najbardziej zaawansowane są prace w kinie. Na ostatnim poziomie będzie osiem sal kinowych, wszystkie są już na etapie wykończenia wnętrz - mówi Piotr Myszka. Pokazuje najpierw przestrzeń, która niedługo stanie się zapleczem kina. Będą tu stały kasy, punkty gastronomiczne. W pierwszej z brzegu sali kinowej widać już poziomy ustawione pod krzesła na widowni. Prawie gotowa jest już też część z ekranem, na którym będą wyświetlane filmy. - Sale kinowe nie są tej samej wielkości, są one zróżnicowane - dodaje Piotr Myszka.
Pracuje 450 osób
Nadal praca wre przy budowie kręgielni, kafejki internetowej i sali bilardowej. Wiadomo, w którym miejscu mają być, ale na razie daleko im jeszcze do takiego stopnia zaawansowania, jak sale kinowe. - Wszystkie prace przebiegają zgodnie z naszym harmonogramem, obecnie pracuje tu około 450 osób. Głównym wykonawcą jest firma Strabag, która zatrudnia wielu innych podwykonawców. Powierzchnia plazy zajmie 40 tys. metrów kwadratowych. Już od 16 marca klienci będą mogli robić zakupy w 100 sklepach w pasażu. Wśród najemców są m.in.: Cinema City, Fantasy Park, Stokrotka.
Focus trochę później...
Na 13 czerwca planowane jest otwarcie drugiego giganta, Focus Parku. Obiekt będzie miał podobną powierzchnię. Również tutaj powstaje olbrzymi, poziomowy parking.
Focus otwarłby się wcześniej, gdyby nie opóźnienia po ubiegłorocznym, marcowym wybuchu gazu na posesji sąsiadującej z budową.
Z tego powodu na kilka tygodni, gdy na miejscu katastrofy pracowali eksperci, roboty musiały być wstrzymane.
- Z przerażeniem myślę o dniu, w którym otwarte zostaną oba centra w Rybniku. Przecież wtedy miasto zostanie już zupełnie zakorkowane. Myślę nawet, że problem pojawi się wcześniej, jak tylko uruchomiona zostanie Plaza. To nie była dobra decyzja, by pozwolić na dwie tak duże inwestycje w centrum Rybnika - denerwuje się Jadwiga Smołka, jedna z mieszkanek.
- A ja tam cieszę się, że będziemy mieli w Rybniku markowe sklepy, wreszcie nie będę musiała jeździć na zakupy do innych miast - mówi na to Katarzyna Bała.
Szybciej z Rybnika do Katowic (Dziennik Zachodni, Jacek Bombor 2007.01.17)
W poniedziałek, po trzech wcześniejszych nieudanych próbach, wreszcie oddano do użytku nowe tory kolejowe, remontowane od kilku miesięcy na trasie z Rybnika do Katowic. Wcześniej przez wiele tygodni pasażerowie musieli korzystać z zastępczej komunikacji autobusowej, co wydłużało czas jazdy nawet do kilku godzin!
To prawdziwa kołomyja. Wracając z Katowic do Rybnika, trzeba było wysiąść z pociągu w Orzeszu. Tam podstawiany był autobus, który zabierał podróżnych do Leszczyn, a tam znowu wsiadano do pociągu. Ile razy przewozy się spóźniały trudno zliczyć - mówi nam Ewelina Figurska, mieszkanka Rybnika, studiująca w Katowicach politologię.
W PKP przyznawali, że rozwiązanie było dość uciążliwe, ale nie było innego wyjścia.
Pasażerowie, których w poniedziałek spotkaliśmy na stacji PKP w Rybniku, o zakończeniu robót jeszcze nie mieli pojęcia...
- Tam tych spółek jest tyle, że jedni są odpowiedzialni za tory, inni za przewozy, a jeszcze inni za informowanie pasażerów - komentowali pasażerowie. Andrzej Synowiec z Mysłowic rano jechał jeszcze z przesiadką.
Jak można tak długo remontować tory? Najgorzej mieli starsi ludzie, którzy pieszo musieli pokonywać drogę do autobusów - mówi pan Andrzej.
Początkowo remont miał zakończyć się na początku grudnia ubiegłego roku, ale z różnych przyczyn termin był przekładany trzykrotnie. Czy PKP wyciągnie konsekwencje wobec wykonawców? - Od 15 grudnia oni płacili za komunikację zastępczą, a resztę zobaczymy, jak przyjdą faktury - mówi Włodzimierz Leski, rzecznik prasowy Oddziału Regionalnego PKP PLK w Katowicach.
Pierwsze roboty na około 10-kilometrowym odcinku torowiska na trasie Orzesze-Leszczyny rozpoczęto 16 października. Tory musiano wymienić, bo ich stan był po prostu fatalny. - Pociąg mógł tamtędy jechać zaledwie 20 kilometrów na godzinę - przypomina Włodzimierz Leski.
Ostatecznie po remoncie przez jakiś czas prędkość pociągów na tym odcinku wyniesie 40-50 km/godz. Potrwa to około dwóch miesięcy, czyli do wczesnej wiosny. - A po ustabilizowaniu gruntu docelowo prędkość wyniesie nawet 80 km na godzinę, a czas jazdy skróci się do około godziny - zapewnia Włodzimierz Leski.
Koszty takiej inwestycji są olbrzymie, bo torowisko powstawało praktycznie od zera. - Remontowaliśmy około 10 kilometrów torów, a jeden kilometr kosztuje półtora miliona złotych - wyjaśnia Włodzimierz Leski. - Trzeba było zbudować siedem rozjazdów oraz położyć odpowiednią nawierzchnię pod szynami - dodaje.
Radni sprawdzą kampanię prezydenta (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2006.01.16)
Urzędnicy miejscy odmówili spotkania i rozmowy z komisją rewizyjną Rady Miasta Rybnika na temat słynnych żółtych tablic, ustawionych przy drogach wylotowych z Rybnika, z których Adam Fudali przepraszał wszystkich za utrudnienia w ruchu spowodowane budową kanalizacji. Oficjalny powód? Urzędnicy nie mieli osobistej zgody Adama Fudalego.
- Komisja rewizyjna nie zachowała obowiązujących procedur. Polecenie takie może wydać pracownikowi jego przełożony, a więc w tym przypadku prezydent miasta. A nikt się do mnie w tej sprawie nie zwrócił - mówi na to Adam Fudali.
Andrzej Wojaczek, przewodniczący komisji rewizyjnej, jest oburzony.
Sprawę tablic ujawnił DZ. Dziwnym trafem tablice, opatrzone unijnymi gwiazdkami, pojawiły się w mieście tuż przed kampanią wyborczą, w której startował Adam Fudali. Mało tego, okazało się, że w pierwotnym projekcie, zatwierdzonym w biurze kanalizacji, nie było nazwiska Fudalego. Jakoś po drodze zostało tam jednak umieszczone. Dopiero gdy Ministerstwo Rozwoju Regionalnego i Ministerstwo Środowiska zażądały zaprzestania bezprawnego używania symboli unijnych w kampanii prezydenckiej, tablice ściągnięto, by zamalować na nich unijne znaczki. Wtedy też okazało się, że z powodu nazwiska prezydenta, zamiast z pieniędzy unijnych, za tablice trzeba zapłacić z pieniędzy miejskich. Ile? Tego do dzisiaj w urzędzie nikt nie chce zdradzić.
Na ostatniej sesji Jacek Piecha, radny Platformy Obywatelskiej, zażądał sprawdzenia, w jakich okolicznościach doszło do dziwnej zamiany treści tablic oraz kto i ile za nie zapłacił. Sprawą zajęła się więc komisja rewizyjna. - Chcemy wiedzieć, czy prezydent chciał sobie zrobić kampanię za unijne pieniądze - mówi Andrzej Wojaczek, szef komisji. - Poprosiliśmy o spotkanie dwie osoby: Andrzeja Kopkę, naczelnika wydziału dróg oraz Krzysztofa Jarocha, naczelnika wydziału promocji miasta. Andrzej Kopka zatwierdzał bowiem projekt tablic, z tego co wiemy, bez nazwiska Adam Fudalego. A potem projekt trafił do wydziału promocji i wszystko wskazuje na to, że stamtąd wyszedł już w innej formie, z dopisanym nazwiskiem prezydenta - dodaje Wojaczek. Ale okazuje się, że komisja rewizyjna została potraktowana przez urzędników niepoważnie. - Po długich staraniach przyszedł naczelnik Kopka, ale oświadczył, że bez zgody prezydenta nie będzie z nami rozmawiał. Krzysztof Jaroch w ogóle nie przyszedł. Przekazał nam jedynie, że nie zjawi się bez zgody prezydenta. To są jakieś kpiny - mówi Andrzej Wojaczek. Podobnie zachowuje się Jan Podleśny, dyrektor Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej, jednostki podległej miastu. - Chciałem wiedzieć, w jaki sposób zostały rozdysponowane środki na remonty w ZGM w ostatnich dwóch latach. Dyrektor powiedział, że bez zgody prezydenta takich informacji mi nie udzieli! To w takim razie, pytam się, po co są w Rybniku naczelnicy i dyrektorzy? - denerwuje się Andrzej Wojaczek.
Schody w parku do remontu (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.12)
Schody w parku miejskim przy ul. Chrobrego to obraz nędzy i rozpaczy. Na ich fatalny stan od dawna skarżą się mieszkańcy. Problem dotyczy przede wszystkim osób starszych, które boją się wchodzić na wyszczerbione stopnie.
Nie ma tu ani jednej poręczy, której można by się przytrzymać! Ja sobie jakoś poradzę, ale wiele razy spotykałam tu osoby, które prosiły, żeby podać im rękę, bo bały się wchodzić na te stopnie - mówi Irena Ogoń, która często spaceruje po parku. Inni mieszkańcy także żalą się na zły stan schodów.
Czy nikt tego nie pilnuje, nie sprawdza? Przecież jak spadnie śnieg, to ktoś złamie sobie tutaj nogę. Zresztą i teraz te schody są bardzo niebezpieczne, proszę tylko spojrzeć - denerwuje się Mieczysław Rybicki.
Rybnik szczyci się mianem zielonego i zadbanego miasta. Faktycznie jest tu bardzo dużo pięknych parków i zieleńców. Ten u zbiegu ulic Chrobrego i 3 Maja nosi oficjalną nazwę Zieleńca im. Rozalii Biegeszowej.
Rybnickimi parkami i zieleńcami opiekuje się Zarząd Zieleni Miejskiej w Rybniku, który powinien zadbać nie tylko o piękne klomby i kwietniki w centrum miasta, ale także zwrócić uwagę na takie podstawowe sprawy, jak stan schodów w parku.
- To nikogo nie interesuje. A przecież naprawienie takich schodów to chyba nie jest jakiś duży wydatek dla miasta - zastanawia się Jadwiga Wiśniewska, która również często przychodzi do parku. W imieniu mieszkańców zapytaliśmy Andrzeja Kozerę, dyrektora Zarządu Zieleni Miejskiej, czy inwestycja jest możliwa. Sprawdzenie ich stanu zajęło dyrektorowi jeden dzień. - Rzeczywiście, stopnie są wyszczerbione. Rozumiem, że to może stwarzać zagrożenie, zwłaszcza dla starszych osób - przyznaje Andrzej Kozera.
Okazuje się, że ich naprawienie to żaden problem. - Te stopnie zrobione są z piaskowca, który się wykruszył i trzeba go po prostu uzupełnić. Zajmiemy się tym od poniedziałku. Teraz jest to możliwe, bo jest odpowiednia pogoda - mówi dyrektor Kozera.
Dodaje jednak, że jeżeli chodzi o zimowe utrzymanie parku, to Zarząd Zieleni Miejskiej zawsze dba o to, by schody były odśnieżone i by nie stwarzały zagrożenia. A na wiosnę Zarząd Zieleni Miejskiej obiecuje zająć się poręczami. Dyrektor Kozera mówi, co prawda, że schody w parku są bardzo szerokie, więc poręcze nie są konieczne. Jednak przychylając się do uwag mieszkańców, Zarząd Zieleni Miejskiej postara się o ładne, a przede wszystkim praktyczne poręcze przy schodach.
- Mamy nadzieję, że nie są to tylko puste obietnice. Tyle razy już interweniowaliśmy w tej sprawie - komentują rybniczanie. Dziennikarze DZ sprawdzą, czy roboty zostaną wykonane.
Od lat na finale orkiestry grają jakieś lokalne zespoły, których ludzie nie znają. Dlatego przychodzi jedynie garstka widzów. Ja też wolę zostać w domu - narzeka Izabela Mrówka z Rybnika.
Iwona Pochcioł dodaje, że idea zbierania pieniędzy dla chorych dzieci jest bardzo szczytna, ale finały w Rybniku niestety nie należą do udanych.
- Pamiętam tylko jeden udany, transmitowany przez telewizję - mówi Iwona Pochcioł. Tamten finał organizowany był przez miasto. Pozostałe od kilku lat organizuje stowarzyszenie Oko.
Jesteśmy stowarzyszeniem charytatywnym, nie mamy żadnych własnych pieniędzy, siedziba mieści się w prywatnym mieszkaniu. Nie mamy funduszy na zapraszanie gwiazd, które zwykle chcą honorarium za swój występ. Być może, gdyby uruchomić jakiś znajomości, trochę za tym pochodzić, udałoby się kogoś zaprosić, kto zagrałby za darmo. Ale wtedy z kolei byłoby potrzebne porządne nagłośnienie, którego wypożyczenie też kosztuje - mówi Ewa Płuciennik, szefowa rybnickiego sztabu WOŚP i prezes stowarzyszenia Oko.
Jeżeli ktoś podejmuje się organizacji takiego przedsięwzięcia, to przecież musi liczyć się z problemami oraz ze słowami krytyki. Poza tym co to za tłumaczenie, że sztab nie ma pieniędzy na nagłośnienie. Przecież powinni poszukać sponsorów - mówi Jacek Marciniak. Ewa Płuciennik uważa, że w Rybniku o sponsorów jest trudno. Dlatego nie ma mowy, by rybniczanie zobaczyli na scenie na rynku jakąkolwiek gwiazdę.
Organizatorzy rybnickich finałów nie mają sobie jednak nic do zarzucenia. Mimo, że tak naprawdę są organizacją, która właściwie... wcale nie działa. Młodzieżowe Stowarzyszenie Pomocy Ludziom Niepełnosprawnym i Upośledzonym Umysłowo Oko jest co prawda zarejestrowane w sądzie, ale konia z rzędem temu, kto znajdzie jakiekolwiek informacje o jego działalności. Oni sami określają ją jako zmierzającą do stworzenia godziwych warunków życia i wszechstronnego rozwoju dla osób niepełnosprawnych i z upośledzeniem umysłowym. Co to w praktyce oznacza? - Organizujemy dla dzieci terapie, baliki, w miarę możliwości odwiedzamy je w ośrodkach, żeby po prostu umilić im czas. Dodatkowo organizujemy Finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - informuje Ewa Płuciennik. Ale po kolejnych pytaniach o konkretne akcje czy działania, przyznaje: - Od dwóch lat nie robimy nic, bo trochę się porozjeżdżaliśmy. Wcześniej robiliśmy balik w II Liceum Ogólnokształcącym w Rybniku. Terapii samodzielnie też nie organizowaliśmy, jeździliśmy jako wolontariusze na turnusy rehabilitacyjne - tłumaczy Ewa Płuciennik. Wygląda więc na to, że finały WOŚP to jak na razie podstawowa działalność stowarzyszenia. - Po finale powinniśmy się chyba zastanowić co dalej, ale czy będziemy jeszcze działać jako stowarzyszenie, tego nie wiem - mówi Ewa Płuciennik.
Uciekli i schowali się w szafie (Dziennik Zachodni, toms 2007.01.13)
Policjanci zatrzymali dwóch sprawców rozboju, którzy ukryli się przed nimi w... szafie.
W nocy z czwartku na piątek 29-letni rybnicznin zgłosił policji, że na klatce schodowej jednego z bloków przy ul. Hallera napadło na niego dwóch młodych mężczyzn. Dotkliwie go pobili i okradli. - Poszkodowany pokazał policjantom, gdzie doszło do zdarzenia. Mundurowi udali się pod wskazany adres - poinformowali nas wczoraj policjanci. Podczas przeczesywania ciemnych klatek schodowych policjanci usłyszeli podejrzane odgłosy dochodzące z jednego z mieszkań. Drzwi otworzyła kobieta.
Na pytanie, czy nie widziała dwóch podejrzanie zachowujących się mężczyzn, kobieta powiedziała, że uciekli na dach. Funkcjonariusze nie dali wiary jej słowom. - Postanowili przeszukać mieszkanie. W jednym z pokoi w szafie znaleźli ukrytych przestępców - mówi jeden z oficerów. Sprawcami okazali się chłopcy w wieku 16 i 18 lat. Starszemu grodzi do 12 lat więzienia.
Harcerze w miejscach pamięci (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.12)
Paweł Kożdoń, Anna Stefek, Józef Pukowiec - skąd znamy tych ludzi? Na pewno większość rybniczan o nich słyszała. Ich nazwiska widnieją na miejscowych pomnikach, nadawane są jako nazwy ulic.
Niestety, na tym nasza wiedza się kończy, a szkoda. To ludzie, którzy oddali życie za wielką sprawę, za Ojczyznę. Wszyscy byli harcerzami i pochodzili z Chwałowic. Najwyższa pora, żeby zacząć o tym przypominać, zwłaszcza młodym rybniczanom - mówi Tadeusz Ochwat z Harcerskiego Kręgu Seniorów Czarne Diamenty, działającego od 10 lat w Chwałowicach.
Do kręgu należy 20 instruktorów harcerstwa oraz 43 osoby, które nie należały nigdy do harcerstwa, ale są jego wielkimi sympatykami. To właśnie harcerze-seniorzy z Chwałowic wpadli na pomysł upamiętniania miejsc tragicznej śmierci bohaterów wojennych. Pierwszy krok został już zrobiony. Udało się odnaleźć dokładnie to miejsce, w którym zginął tragicznie Paweł Kożdoń.
Staraniem harcerzy dziś stoi tam krzyż upamiętniający dramatyczne zdarzenia z 12 grudnia 1944 roku.
Zaczęliśmy szukać tego miejsca jeszcze w ubiegłym roku, przed naszym tradycyjnym, piętnastym już zlotem seniorów, który odbywał się w Bydgoszczy. Powstał pomysł, żeby postarać się odnaleźć miejsca męczeńskiej śmierci harcerzy z okresu II wojny światowej, zebrać z nich ziemię do urn i przywieźć na zlot do Bydgoszczy. Wytypowanych zostało wówczas sześć miejsc z całej Polski, takich szczególnych ośrodków ruchu harcerskiego. Wśród tych miejsc znalazły się Chwałowice - mówi Stefania Oleś, komendant Harcerskiego Kręgu Seniorów Czarne Diamenty.
Harcerze wiedzieli, w jaki sposób zginął Paweł Kożdoń. Wiedzieli też, mniej więcej, gdzie. Ale teraz, dzięki odnalezieniu świadków tamtych wydarzeń, udało się dokładnie ustalić, w którym miejscu poniósł śmierć.
Pierwszy ze świadków to Anna Szewczyk, z domu Zniszczoł. Krótko po egzekucji była na miejscu. Drugi świadek to Teresa Ochojski, mieszkała niedaleko - opowiada Stefania Oleś. Dla niej samej są to wspomnienia szczególnie bolesne, Paweł Kożdoń był jej kuzynem. A jej ojciec rozpoznał Pawła po śmierci i stwierdził z całą pewnością, że to właśnie jego ciało.
Rybniccy harcerze zebrali jeszcze ziemię z pięciu innych miejsc, która w urnach przewieziona została na zjazd do Bydgoszczy. Stamtąd, z urnami z całej Polski przewiezione zostały do katedry w Toruniu, gdzie znajduje się miejsce pamięci harcerstwa.
Chwałowice były kiedyś oddzielnym miastem i był tu bardzo silny ruch harcerski. Tu istniała kiedyś Drużyna Harcerska im. Tadeusza Kościuszki, do której należał nie tylko Paweł Kożdoń, ale także sześcioro jego rodzeństwa. Do dziś żyje 92-letni Franciszek Kożdoń, jeden z najstarszych z rodu. To była bardzo bohaterska rodzina. Jest zresztą w Chwałowicach ulica Kożdoniów. Jest też ulica Tkoczów, ale kto dziś wie, kim byli członkowie tej rodziny, co się wydarzyło? - mówi Tadeusz Ochwat. Dlatego na krzyżu upamiętniającym śmierć Pawła Kożdonia jest informacja o tragicznym wydarzeniu sprzed lat. I harcerze chcieliby, żeby takie same tablice pojawiły się również w innych miejscach. Ciągle ich poszukują, starają się docierać do świadków. - To są nasi bohaterowie. Nie wolno nam o nich zapomnieć. I nie można pozwolić, żeby zapomniały o nich kolejne pokolenia rybniczan - dodaje Tadeusz Ochwat.
Co wydarzyło się w Chwałowicach? Paweł Kożdoń urodził się w Chwałowicach w 1924 roku. Tak jak sześcioro jego rodzeństwa, należał do Harcerskiej Drużyny im. Tadeusza Kościuszki w Chwałowicach. Gdy rozpoczęła się okupacja, wstąpił w do Szarych Szeregów, działał też w ruchu oporu w szeregach Związku Walki Zbrojnej Armii Krajowej. W 1943 roku został aresztowany przez gestapo i trafił do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W czasie alarmu lotniczego udało mu się stamtąd uciec. Wkrótce udało mu się nawiązać kontakt z kompanią konspiracyjnej organizacji ZWZ/AK działającej w powiecie rybnickim, której dowódcą był Antoni Sztajer. Przeprowadzała ona akcje sabotażowe, zdobywała kartki żywnościowe oraz broń. W Chwałowicach Niemcy mieli swój posterunek, w której przechowywali broń. Grupa partyzantów, w którym znajdował się także Paweł Kożdoń, otrzymała polecenie zdobycia tej broni. - To była obława przygotowana na partyzantów, ktoś ich zdradził - mówi Stefania Oleś, komendant Harcerskiego Kręgu Seniorów Czarne Diamenty. Paweł Kożdoń poszedł pierwszy, miał zrobić rozpoznanie. Miał przy sobie dwa pistolety. Gdy tylko Niemcy go zauważyli, zaczęli strzelać. Paweł został ranny w nogę. Walczył do końca. W czasie strzelaniny zginął jeden Niemiec, drugi postrzelony został w kolano. Gdy Pawłowi został ostatni nabój, strzelił sobie w skroń. Zawsze mówił, że nie pozwoli się ująć Niemcom żywy. Gdy zginął, miał 20 lat. - Ciało zabrali do stajni, zakopano go potem pod płotem cmentarza - mówi Stefania Oleś. W tym samym czasie Hitlerjugend urządziło demonstrację siły w Chwałowicach, kończąc ją spaleniem i rozbiciem z broni przeciwpancernej domu rodziny Tkoczów, w którym do czasu aresztowania mieszkali Kożdoniowie. Dopiero po kilku miesiącach, już po wyzwoleniu, mieszkańcy Chwałowic urządzili Pawłowi Kożdoniowi uroczysty pogrzeb. W harcerskim namiocie ze strażą powstańców i harcerzy wystawiono trumnę z jego zwłokami, a potem pochowany został na honorowym miejscu cmentarza w Chwałowicach.
Stracił samochód za lewe programy... (Dziennik Zachodni, Jacek Bombor 2007.01.11)
O prawdziwym pechu może mówić 35-letni Dariusz Sz. z Rybnika, na komputerze którego policja wykryła kilkanaście pirackich programów komputerowych. - Między innymi był to pakiet Microsoft Office, aplikacje do ściągania muzyki i innych programów - wyjaśnia prokurator Bernadetta Breisa, szefowa prokuratury w Rybniku.
Wartość oprogramowania przy legalnym zakupie wyniosłaby ponad 12 tysięcy 260 zł. Prokuratura skontaktowała się z producentami oprogramowania, którzy zażądali postawienia pirata przed sądem. Będą domagać się zadośćuczynienia, co zwykle równa się wielokrotności opłaty licencyjnej.
Prokuratura uznała, że na poczet zabezpieczenia przyszłych kar... zatrzyma podejrzanemu samochód. - Tak też zrobiliśmy. To kilkuletnie renault laguna, o wartości ponad 20 tysięcy złotych - wyjaśnia prokurator Breisa.
Mężczyzna jest podejrzany o korzystanie z kradzionych programów, w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. To przestępstwo jest zagrożone karą do 5 lat pozbawienia wolności. - Mężczyzna przyznał się do winy. Chciał dobrowolnie poddać się karze. Zgodził się na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata więzienia - wyjaśnia Breisa.
Po procesie może stracić auto, chyba, że zapłaci ponad 12 tysięcy złotych gotówką.
Gdzie jest laguna? W garażu podejrzanego. Właściciel może je co najwyżej umyć, bo jeździć nie ma prawa. Drzwi zostały zaplombowane przez policję, spisano też stan licznika.
Co ciekawe, Dariusz Sz. wpadł całkiem przypadkowo, gdy rybniccy policjanci prowadzili inne śledztwo, dotyczące powtarzających się kradzieży telefonów komórkowych na rybnickim kąpielisku Ruda. Szukano paserów, którzy mogliby sprzedawać kradzione aparaty. Postanowiono sprawdzić też właścicieli komisów, w tym Dariusza Sz. - Komórek nie znaleziono, ale w komputerze i na płytach cd było mnóstwo nielegalnych programów - wyjaśnia jeden z policjantów.
Największe śledztwo wymierzone przeciwko piratom komputerowym nadal toczy się w Jastrzębiu Zdroju. Policjanci już zarekwirowali kilkadziesiąt komputerów, a lista nadal jest długa. -- Jednak zabezpieczenie samochodu nam się nie zdarzyło. Rekwirujemy za to komputery - wyjaśnia nadkomisarz Bronisław Wójcik, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Jastrzębiu Zdroju. Jednak tam na dyskach znajdują się zazwyczaj pirackie systemy operacyjne Windows, których koszt wynosi ok. 300 złotych.
Potrącił na pasach (Dziennik Zachodni, ab 2007.01.06)
Na ul. Obwiednia 41-letni mieszkaniec Rybnika potrącił fiatem seicento na dobrze oznakowanym przejściu dla pieszych 54-letniego mężczyznę. Potrącony z ogólnymi potłuczeniami całego ciała został przewieziony do szpitala, a jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Kierowca seicento w wydychanym powietrzu miał 1,05 promila alkoholu. Za spowodowanie wypadku po pijaku grozi mu do trzech lat pozbawienia wolności. Postępowanie w tej sprawie nadal trwa.
Styczniowe spotkania w Cafe Julia (Maya & Flanger, 2007.01.04)
Położona w centrum Rybnika, nieopodal Dworca PKP Cafe Julia, jest nie tylko miejscem gdzie można w sympatycznym śląskim wystroju spotkać się ze znajomymi, ale również... ze sztuką.
Zapraszamy do Cafe Julia w nowej powiększonej aranżacji z rozszerzonym menu kulinarnym.
STYCZNIOWY PROGRAM SPOTKAŃ ZE SZTUKĄ
5.I.2007 r. (piątek) godz.: 19:33 - Wieczór poetycki Wystąpi Grzegorz Koń z poezją tragikomiczną
12.I.2007 r. (piątek) godz.: 19:33 - W Świątecznym nastroju Wystąpi Zespół wokalny BEZ NAZWY działający przy Ognisku Pracy Pozaszkolnej Przygoda w Rybniku, pod kierownictwem Joanny Rzymanek
19.I.2007 r. (piątek) godz.: 19:33 - Wystawa FOTOGRAFII Wernisaż Fotografii Oli Piprek
20.I.2007 r. (sobota) godz.: 18:03 - "Bal Przebierańców w Cafe Julia" Improwizacje kostiumowe, szwedzki stół, DJ
Rezerwacja: Kawiarnia Cafe Julia, ul. Kościuszki 58, tel.: 0695123543
Patronat medialny: Rybnicki.com
Z Pl. Wolności znikną autobusy? (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.05)
Nie będzie już dworca autobusowego komunikacji miejskiej w centrum Rybnika. Ci, którzy łudzą się, że po zakończeniu remontu Placu Wolności wrócą w to samo miejsce przystanki, są w dużym błędzie.
Owszem, na Placu Wolności zostaną przystanki, ale tylko trzy i to tzw. przystanki przelotowe. Na razie nikt jednak nie potrafi powiedzieć, które linie będą się tu zatrzymywały. Część mieszkańców jest tym oburzona.
Dlaczego nikt nie mówił wcześniej o tym, że remont Placu Wolności oznacza zlikwidowanie dworca? Jak zwykle zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym - denerwuje się Krystian Adamczyk, który teraz korzysta z tymczasowych przystanków przeniesionych w różne miejsca w centrum miasta. Które z tymczasowych przystanków pozostaną, a które zostaną zlikwidowane czy też przeniesione, też na razie nie wiadomo. Wszystko zależy od tego, które autobusy będą miały przywilej zatrzymywania się na wyremontowanym Placu Wolności.
W chwili obecnej prowadzone są analizy, których wyniki zadecydują o doborze konkretnych linii - mówi tajemniczo Krzysztof Jaroch, rzecznik prasowy prezydenta Rybnika. W jaki sposób analizy są prowadzone, tego nikt wyjaśnić nie chce, czy też nie potrafi. Wiadomo jedynie, że szczątkowa komunikacja autobusowa w obrębie Placu Wolności uruchomiona zostanie po 15 stycznia.
- Wszystko w zależności od warunków pogodowych pozwalających na dokończenie robót - zastrzega jednak Krzysztof Jaroch. I dodaje, co do modernizowanego Placu Wolności wybrane zostanie najlepsze rozwiązanie. Choć wielu podróżnym nie podobają się te zmiany, nie brakuje też takich, którzy są za zlikwidowaniem dworca. Część rybniczan uważa, że nie powinno być ani jednego przystanku na Placu Wolności.
- Po co mają tam kopcić autobusy? Wystarczy, że przez centrum przejeżdża dużo samochodów, które zanieczyszczają powietrze - uważa Janina Burek. Jan Konsek mówi natomiast, że w zasadzie już się ludzie przyzwyczaili do tych nowych przystanków w mieście, więc nie ma potrzeby żeby je z powrotem przenosić na Plac Wolności.
Byle tylko były gdzieś blisko centrum, bo to ważne dla pasażerów. A i pomysł z tymi trzema przystankami przelotowymi uważam za dobry - mówi Jan Konsek. Podobne zdanie mają Krystyna Kmiecik i Leokadia Wróblewska, które są bardzo zadowolone z obecnego usytuowania przystanków.
- Mieszkamy w Wodzisławiu, ale do Rybnika przyjeżdżamy niemal codziennie. Jeździmy tu na zabiegi, z przystanku mamy blisko - wyjaśniają. Przyglądają się z uwagą, jak Rybnik ładnieje. Teraz Plac Wolności również ładnieje. - Dworzec jest tam niepotrzebny, bo na dworcu to ludzie dużo śmiecą i jak to potem wygląda? - mówi Wróblewska. Panie podkreślają, że nawet jeżeli trzeba przejść kawałek na piechotę, to przecież wyjdzie wszystkim tylko na zdrowie. - Ja na przykład lubię dużo chodzić, uprawiać gimnastykę - śmieje się Krystyna Kmiecik.
Miejsce spotkań Dworzec autobusowy powstał na Placu Wolności w latach 30., czyli jeszcze w okresie międzywojennym. Wcześniej Plac Wolności nosił nazwę Nowy Rynek i służył właśnie bardziej jako miejsce spotkań i uroczystości. Na środku Placu Wolności stała wówczas tzw. studnia sedańska z fontanną. W tamtych czasach w miejscu obecnego rybnickiego rynku był targ.
Uhonorują autonomię w Rybniku? (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2007.01.03)
Ruch Autonomii Śląska chce przemianować rybnicki plac Wolności na plac Autonomii Śląska. Pismo w tej sprawie wpłynęło właśnie do urzędu miasta, adresowane jest do rybnickich radnych. Autorem pisma jest Jan Rduch z rybnickiego koła RAŚ. Pisze on do radnych m.in.: Ufamy i wierzymy, że Wy Rajcowie w tej kadencji, okażecie szacunek dla Testamentu naszych Ojców i Matek, dla historii tej ziemi, którą tworzyli i na nasz postulat odpowiecie uchwałą godną tej ziemi, tak że 15 lipca 2007 roku, w 87. rocznicę nadania Górnemu Śląskowi Autonomii plac zaświadczać będzie o tym historycznym fakcie - napisał Rduch agrumentując, że byłoby to przywrócenie śląskiego ducha miastu.
- To skazany na niepowodzenie szantaż polityczny. Pomysł jest zupełnie nietrafiony - uważa Marek Szołtysek, rybnicki historyk i autor książek na temat historii Rybnika i Śląska.
Marek Gruszczyk, pasjonat od lat kolekcjonujący dawne pocztówki Rybnika, zwraca uwagę, że nazwa plac Wolności jest właśnie nazwą historyczną.
Wbrew temu, co sądzą niektórzy, nie została nadana po wyzwoleniu Rybnika przez Armię Czerwoną, ale właśnie na cześć powrotu Śląska do Polski, w latach 30. minionego stulecia.
- Wcześniej plac Wolności nazywany był Nowym Rynkiem. Podczas II wojny światowej przemianowany został na Adolf Hitler Platz, by po wojnie wrócić do nazwy plac Wolności - mówi Marek Gruszczyk.
Wątpliwości co do proponowanej nazwy ma również Bogdan Kloch, dyrektor Muzeum w Rybniku. - Może raczej należałoby iść w stronę historii tego miejsca, albo historii Rybnika? - zastanawia się Bogdan Kloch. Jego zdaniem warto by w ten sposób uhonorować założycieli miasta, o których nigdzie poza historycznymi książkami, się nie wspomina.
- Taką ważną postacią był książę Mieszko, ród Lubkowitzów, czy nawet Hermann Muller, właściciel rybnickiego browaru. Może by obecny plac Wolności nazwać imieniem któregoś z nich - zastanawia się Bogdan Kloch.
Dodaje jednak, że takie zmiany musiałaby być poprzedzone konsultacjami społecznymi, bo to przecież mieszkańcy powinni wypowiedzieć się na ten temat.
- Absolutnie nie wyobrażam sobie zmiany nazwy placu Wolności. Może inicjatorzy tego chcą, bo ich siedziba się tam mieści? - zastanawia się Jerzy Moskalik, mieszkaniec Rybnika.
Mówiąca przeglądarka internetowa! (Dziennik Zachodni, mir 2006.01.04)
DZIENNIK ZACHODNI: Miejska strona internetowa wzbogaciła się o mówiącą przeglądarkę internetową. Komu będzie służyć?
KRZYSZTOF JAROCH: Pozwoli to zwiększyć dostępność strony dla wszystkich użytkowników, a zwłaszcza dla niepełnosprawnych internautów, mających na przykład problemy ze wzrokiem. Mówiąca przeglądarka Intelligent Web Reader odczytuje strony internetowe poprzez wbudowany syntetyczny głos. Daje też możliwość powiększania czcionki zamieszczonego tekstu, dzięki czemu jest odpowiednim narzędziem dla osób słabowidzących. Poruszanie się po stronie internetowej za pomocą przeglądarki odbywa się poprzez skróty klawiszowe. Warto zaznaczyć, że przeglądarka jest bezpłatna, nie wymaga żadnego specjalistycznego oprogramowania, można ją łatwo i szybko zainstalować i nauczyć się jej obsługi w ciągu kilkunastu minut.
Coraz więcej problemów z e-biletami (Dziennik Zachodni, Karina Sieradzka 2006.01.04)
Andrzej Pompa postawił we wtorek na nogi pół Rybnika, gdy jego 13-letnia córka nie wróciła po szkole do domu. Szukali jej z żoną, pojechali nawet na policję. A dziewczyna do późnego wieczora stała w gigantycznej kolejce, żeby doładować swój miesięczny e-bilet.
- To skandal! Żądam od prezydenta miasta przywrócenia tradycyjnych papierowych biletów miesięcznych! - grzmiał wczoraj Andrzej Pompa. Zapowiedział, że zwróci się w tej sprawie z oficjalnym pismem do rady miasta.
Córka pana Andrzeja skończyła lekcje o godzinie 15.15. Poszła na Plac Wolności doładować e-bilet. Jednak gdy zobaczyła olbrzymie kolejki, postanowiła poszukać innego punktu. Jest ich w Rybniku pięć. Najbliższy na pływalni krytej przy ul. Powstańców. Tam również było pełno ludzi, stanęła więc w kolejce. Było to około 15.30.
- Gdy córka nie wróciła do domu do 17., zaczęliśmy się trochę niepokoić. Nie odbierała swojego telefonu komórkowego, bo jej się wyładował, nie mogła się też dodzwonić do nas z automatu, bo był zepsuty. Gdy minęła kolejna godzina, a jej nie było, zdenerwowaliśmy się nie na żarty - relacjonuje Andrzej Pompa. - Wsiedliśmy z żoną do samochodu i pojechaliśmy jej szukać. Wreszcie nie widzieliśmy już innego rozwiązania, jak poinformowanie policji o zaginięciu naszego dziecka - mówi rybniczanin.
Żona poszła na komendę policji, a pan Andrzej postanowił jeszcze raz przejechać samochodem przez centrum miasta. Gdy zobaczył kolejki po e-bilet na Placu Wolności, zatrzymał się. Tam jednak córki nie znalazł.
- Coś mnie jednak tknęło i pojechałem na pływalnię. Tam wreszcie w tłumie wypatrzyłem córkę. Stałem z nią jeszcze w kolejce przez jakiś czas. Doładować bilet udało nam się dopiero o godz. 19.42! - mówi oburzony Andrzej Pompa. Wczoraj poszedł do urzędu miasta, chciał rozmawiać z Joanną Kryszczyszyn, wiceprezydentem odpowiedzialnym za komunikację. - Nie znalazła dla mnie czasu. Usłyszałem tylko w urzędzie, że nie ma mowy o powrocie do starych biletów. Tymczasem gdy były stare bilety miesięczne, nie było takich problemów. Podchodziło się i kupowało znaczek na następny miesiąc, kolejka szybko malała. A teraz? Nim komputer doładuje jeden bilet, mija kilka minut. Tak nie może dalej być - dodaje Andrzej Pompa.
Wojna o ekstasy na Nowinach (Dziennik Zachodni, Jacek Bombor 2007.01.03)
Regularną wojnę o 150 tabletek ekstasy stoczyły między sobą dwie grupy młodych mężczyzn. Była bijatyka na kastety, noże, bejsbole, pałki, padały strzały z broni palnej - wynika z zakończonego wczoraj śledztwa w tej bulwersującej sprawie.
- Do tej pory takie historie zdarzały się jedynie w filmach gangsterskich. To było najpoważniejsze wydarzenie kryminalne na osiedlu Nowiny w ubiegłym roku - przyznają stróże prawa.
Przed sądem stanie 8 młodych mężczyzn, odpowiedzą za napad z użyciem broni palnej. Grozi im do 10 lat więzienia - wyjaśnia prokurator Bernadetta Breisa, szefowa rybnickiej Prokuratury Rejonowej. Jak udało się ustalić prowadzącym śledztwo, cała sprawa zaczęła się od Rafała S., który chciał sprzedać w mieście 150 tabletek ekstasy. Zaufał znajomemu, Kacprowi O., mieszkającemu w bloku przy ul. Wawelskiej, właśnie na osiedlu Nowiny. Obiecał mu, że znajdzie kupców na taką dostawę. Gdy już doszło do spotkania, dilerzy dokładnie przeliczyli towar. Okazało się, że tabletek jest 120.
- Rafał S. wrócił do domu po resztę, ale po powrocie na miejscu nie było ani kolegów, ani pieniędzy. Zrozumiał, że został wyrolowany - wyjaśniają policjanci.
Postanowił jednak odzyskać pieniądze. Zadzwonił po obstawę i razem z dwoma innymi mężczyznami zapukał do drzwi mieszkania Kacpra w nocy z 26 na 27 lutego ub.r. Gdy ten zorientował się, że może mieć spore kłopoty, zwołał swoją ekipę, ośmiu mężczyzn. Po chwili przyszli mu na odsiecz do bloku, zamaskowani kapturami i kominiarkami, uzbrojeni w broń palną, nóż, kije bejsbolowe, drewniane i metalowe pałki. Nie widząc innego wyjścia, zaatakowani weszli do mieszkania Kacpra O. i tam zabarykadowali drzwi od środka.
- Wtedy liczniejsza grupa oddała co najmniej trzy strzały z broni palnej przez drzwi mieszkania. W środku było nawet małe dziecko i teściowie jednego z mężczyzn. Bronisław D., kompan S., został raniony w stopę. Po chwili razem wyskoczyli przez balkon z pierwszego piętra. Ranny nie był jednak w stanie uciekać, napastnicy go dopadli i dotkliwie skopali - wyjaśnia prokurator Bernadetta Breisa.
Na szczęście mieszkańcy błyskawicznie powiadomili policję. Już po kilku minutach patrol zatrzymał trzech mężczyzn, odnaleziono porzucony pistolet, jak wykazały późniejsze badania, gazowy, przerobiony na ostre naboje. Wkrótce zatrzymano pozostałych uczestników bitwy. - W większości to młodzi ludzie, w wieku od 17 do 25 lat, przeważnie bezrobotni, notowani przez policję - wyjaśnia prokurator Breisa. Choć od strzelaniny w bloku minęło sporo czasu, mieszkańcy nadal boją się mówić o tamtym zdarzeniu.
- Auto stoi pod blokiem, wolę nie ryzykować. Tu się kręcą różne typy, jak to na blokowiskach - powiedział jeden z mieszkańców.
Monitoring pomoże - Osiedle Nowiny jest jednym z najbardziej niebezpiecznych w mieście, poczucie zagrożenia jest tam duże - przyznaje Mirosław Jordan, naczelnik sekcji prewencji w rybnickiej policji. Tylko w pobliżu ulicy Wawelskiej i Floriańskiej, od lipca do końca grudnia ub.r. odnotowano 78 przestępstw, w tym 12 włamań, dwa pobicia. Policjanci byli wzywani do 143 interwencji. W najbliższy czwartek policjanci będą rozmawiali z władzami miasta o zamontowaniu na osiedlu monitoringu. - To skuteczna metoda walki z pospolitymi przestępstwami, sprawdza się już w centrum. Myślę, że pozwoli na poprawę bezpieczeństwa także w tej dzielnicy - mówi Jordan.